top

Strzelecki World Odyssey - Tasmania 2008

Podróż do Tasmanii była po Australii kontynentalnej, Stanach Zjednoczonych, Kanadzie i Ameryce Południowej kolejną wyprawą śladami Pawła Edmunda Strzeleckiego, wpisaną w wieloletni projekt podróżniczy Strzelecki World Odyssey. Oto relacja z tej podróży przekazana redakcji National Geographic.

Zafascynowani osiągnięciami i osobowością tego podróżnika, a zarazem dalekiego przodka z linii Oksza Strzeleckich, wędrujemy po świecie poznając miejsca, do których on docierał blisko 170 lat temu. Mimo wszystkich ułatwień w podróżowaniu, które towarzyszą współczesnym nam czasom, wciąż w zdumienie i podziw wprawia nas to, co czynił jako podróżnik Strzelecki. Tasmania, dosyć dzika i trudna miejscami do przebycia wyspa, uświadomiła nam najpełniej, jakich trudności na drodze mógł on doświadczyć. Przebyć pieszo przylądek Portland, gdzie w znacznej odległości nie ma do dziś żadnej osady ludzkiej, a w gęstym buszu zetknąć się można z diabłami tasmańskimi? Doświadczyliśmy na własnej skórze, że istnieją takie miejsca na Tasmanii, gdzie naprawdę diabeł mówi dobranoc - są to zakątki trudne do zdobycia, znajdujące się niemalże na końcu świata. Takie właśnie tereny przemierzaliśmy, kierując się opisami trasy przebytej przez Strzeleckiego, który wiele lat temu przechodził tędy pieszo z dwoma towarzyszami i dwoma jucznymi końmi. "The Times" z 30 marca 1841 r. tak opisuje Strzeleckiego: ".Hrabia jest niezmordowanym badaczem i nie cofa się przed żadnymi trudnościami. Przeszedł pieszo całą Ziemię Van Diemena. Wystarcza mu trochę chleba i wody, a poza tym zdaje się na los szczęścia. Tylko wielka siła ducha może sprostać takim trudom, sama siła fizyczna tu nie wystarczy". Niestety nasza podróż nie miała tak heroicznego wydźwięku, ponieważ wody nam nie brakowało, a samochód z napędem na cztery koła ułatwiał przemieszczanie się po trudnych nawet terenach. Najważniejsza jednak była pasja, która towarzyszyła nam podczas całej wyprawy.

Podróż zaczęliśmy od Launceston - miasta, w którym Strzelecki zatrzymał się 24 lipca 1840 roku. Na Tasmanię przybył, żeby kontynuować badania i przeprowadzać obserwacje naukowe z dziedziny geologii, mineraologii, botaniki, zoologii i klimatologii wyspy, na farmach dokonywać analiz chemicznych gleby. Miał dużo szczęścia, ponieważ ówczesnym gubernatorem tej wyspy był admirał John Franklin, który popierał rozwój kultury i nauki, sam był odkrywcą, wsławionym podróżami do Arktyki. Zapewnił on Strzeleckiemu wsparcie w badaniach, służąc dobrymi radami w planowaniu eksploracji Tasmanii i przesyłaniem listów polecających do osadników. Franklin znalazł ponadto w Strzeleckim człowieka, który mu pod każdym względem odpowiadał i wkrótce zaczął go uważać za jednego ze swoich najdroższych i najbardziej zaufanych przyjaciół. Polski podróżnik wdał się również w łaski Jane Franklin, która mając szerokie horyzonty, szczególnie ceniła długie konwersacje z hrabią Streleskim (jak też na niego mówiono na Antypodach).

W Launceston zatrzymaliśmy się w bibliotece stanowej z zamiarem zgromadzenia wszelkich materiałów o eksploracjach Strzeleckiego na Tasmanii. Wzbudziliśmy dużą sensację i poruszenie wśród jej pracowników, niezmiernie ciekawych naszej wyprawy i pobytu na Tasmanii. Natknęliśmy się tutaj na gablotę upamiętniającą osiągnięcia naszego podróżnika, w której znalazło się m.in. jego największe dzieło naukowe "Physical Description of New South Wales and van Diemen's Land" z dedykacją samego autora, będące rezultatem badań naukowych Strzeleckiego na Tasmanii. W książce tej Strzelecki jako pierwszy opublikował systematyczne sprawozdanie ze studiów naukowych na Tasmanii. Stała się ona klasyczną pozycją i ważnym dziełem w zakresie geografii i geologii Tasmanii. Uprzejmy bibliotekarz pozwolił nam ją dokładnie przejrzeć.

W Launceston zwiedziliśmy również dom o dźwięcznej nazwie Nelumnie, w którym mieszkał i prowadził swoje laboratorium dr William Ross Pugh słynący z tego, że jako pierwszy w Australii użył anestezji w operacjach. Udostępnił on Strzeleckiemu pracownię, w której były doskonałe warunki do spokojnej pracy. Tutaj podróżnik spędzał czas na intensywnych badaniach naukowych, przygotowując mapę i publikacje, dokonując analiz przywiezionych próbek, biorąc udział w życiu publicznym wyspy oraz korespondując z Franklinem.

Wędrówkę po Tasmanii rozpoczęliśmy podobnie jak Strzelecki od części północno- wschodniej obejmującej George Town i przylądek Portland, krainę wzdłuż rzek George, South i North Esk oraz jedne z najwyższych szczytów Tasmanii - Ben Nevis i Ben Lomond. Przejeżdżając wzdłuż rzeki Tamar mijaliśmy plantacje winogron, farmy owocowe i lawendowe, chłonąc wzrokiem tę ogromną zieloną przestrzeń. Po przejechaniu George Town dotarliśmy nad Cieśninę Bassa pod latarnię morską w Low Head, gdzie ongiś trafił także Strzelecki. Dalej kierowaliśmy się w stronę Beechford, żeby zobaczyć Stony Head, ale niestety droga była nieprzejezdna ze względu na militarny obecnie charakter tych okolic. Podróż na Przylądek Portland szutrową i praktycznie nieuczęszczaną drogą, pośród sięgającego horyzont buszu, był prawdziwą przeprawą uświadamiającą nam trud, jaki włożył w pokonanie tej trasy Paweł Edmund. Jednak warto było przedrzeć się przez te tereny, żeby ze wzgórza zobaczyć tę zieloną, niezmierzoną plątaninę krzewów, a za nią w tle błękit Cieśniny Bassa. W drodze gdzieniegdzie przemykały w zaroślach, szybko i cicho niczym duchy, diabły tasmańskie, które najczęściej, o ile w ogóle, można było przyłapać w nieciekawych okolicznościach, na przykład podczas konsumpcji walabich trucheł. Nieprzyjemny to widok dla co wrażliwszych. Co ciekawe, nieliczni Aborygeni zamieszkujący Tasmanię, celowo rzucają padlinę nieopodal swoich domostw, chcąc tym sposobem zaznaczyć swoje terytorium. Ma to w założeniu zniechęcić obcych do zapuszczania się w niegościnne rejony. Takim "demonicznym" miejscem była latarnia w Eddystone w Parku Narodowym Mount William. Równie niepokojący charakter, ale z innego powodu, posiada szczyt o wiele mówiącej nazwie - Horror, na który Strzelecki wspiął się by zmierzyć jego wysokość. Krew w żyłach zastyga, gdy w drodze mija się tabliczki informacyjne z nazwą góry podziurawione kulami pistoletów, co zresztą razem z pijacką jazdą samochodem i wyrzucaniem puszek po piwie przez okna, okazało się "narodowym sportem" co mniej eleganckich Australijczyków. Po takim widoku zawahaliśmy się trochę, czy brnąć dalej w ten Horror. Na dodatek - jak dowiedzieliśmy się od jedynego mieszkańca tej okolicy, samotnie mieszkającego starego Anglika - z górą Horror wiąże się niechlubna historia tłumacząca jakoby jej nazwę - podobno ze skał na szczycie koloniści zrzucali w przepaść Aborygenów. Mimo wszystko podjęliśmy się zdobycia tej góry i warto było, bo dzięki uprzejmości strażnika notującego zmiany klimatyczne z wieży obserwacyjnej na szczycie (poniekąd był to dziwny, mocno zarośnięty typ, unikający raczej kontaktów z ludźmi - dlatego pewnie wybrał sobie tak oryginalne miejsce pracy.), zobaczyliśmy wspaniałą panoramę na wszystkie otaczające nas najbliższe wzniesienia, które zdobywał Strzelecki.

Koniecznie chcieliśmy zobaczyć miejscowość The Gardens i słynne wybrzeże z Zatoką Ogni (Bay of Fires), która rzeczywiście zachwyca zdumiewającą szerokością plaży oraz fakturą układających się z piasku form przypominających płomienie. Przy czym jest to teren dziki, objęty ochroną, gdzie można cieszyć się samotnością plażowania na przestrzeni 20 km. Cisza, którą rozdziera szum wiatru, przelatujące ptaki i wielka przestrzeń. Przejechaliśmy także przez St Helens - miasteczko rybackie nad wyraz spokojne wczesną porą jesienną, jakby zupełnie uśpione po letnim turystycznym przesileniu. Dalej prowadzeni przez ślady Strzeleckiego z wybrzeża przenieśliśmy się w przejezdne tylko samochodem terenowym lesiste rejony, przeprawiając się - podobnie jak podróżnik - przez rzekę Scamander. Tylko dzięki zdobyczom techniki, czyli nawigacji GPS, ustaliliśmy położenie tej rzeki w lesie. Jednym z naszych założeń było też dotarcie pod jedne z najwyższych szczytów Tasmanii - Ben Nevis i Ben Lomond. Pierwszy z nich, osnuty we mgle, pomimo podjętych prób znalezienia drogi na szczyt, pozostał dla nas niestety niezdobyty. Uniemożliwiła nam te plany niesprzyjająca pogoda. Tutaj, podobnie jak na przylądku Portland, uświadomiliśmy sobie po raz kolejny ogromne wyzwanie, jakiego podjął się Strzelecki wspinając się na ten szczyt. Jak można przebyć taki gąszcz, przesłaniający sam cel wędrówki? Jeszcze większym wyzwaniem było w tamtych czasach zdobycie bardzo niegościnnego szczytu Ben Lomond. Wraz ze zmianą wysokości drastycznie przekształca się szata roślinna tej góry i jej charakter, by na samym końcu zadziwić skalistymi formami i niebezpiecznymi przepaściami. Na Ben Lomond również zastała nas gęsta mgła i deszcz, szczyty pokryte były śniegiem, a góra sprawiała wręcz przerażające wrażenie, być może na skutek zapadającego już zmierzchu. Podobne spostrzeżenia zachował też i Strzelecki, bowiem na szczycie natrafił na burzę z piorunami. O tym, że góra ta nie jest wcale tak straszna, w jakim świetle ją ujrzeliśmy, przekonały nas jedynie przemykające stada kangurów skalnych. Na koniec dnia, po wszystkich trudach zdobywania najwyższych szczytów, tuż przed nami, na niebie pojawiła się w całej okazałości podwójna tęcza. Odczytaliśmy to jako dobry znak dla naszej Strzeleckiej Przygody.

Będąc w Tasmanii koniecznie warto poświęcić kilkanaście godzin na fascynujący treking po półwyspie Freycinet, by z górskich szczytów przedrzeć się wprost na przepiękne plaże nad Morzem Tasmana. W ten właśnie sposób wylądowaliśmy na uroczych Wineglass Bay i Promise Bay. A w drodze powrotnej z półwyspu wstąpiliśmy na farmę świeżych ostryg - niebo w gębie, zwłaszcza, gdy taką ucztę zorganizuje się tuż nad Wielką Zatoką Ostryg (Great Oyster Bay) - klimat niezpomniany!

Dalej posnuliśmy się po miasteczku Swansea i ostatecznie trafiliśmy na Półwysep Tasmana (Tasman Peninsula), gdzie znajduje się legendarny Port Arthur - stara osada karna, założona w 1832. Także tutaj z Hobart Town udał się Strzelecki wraz z gubernatorem Franklinem (2 stycznia 1841). Aż do roku 1853 osadzano tu najniebezpieczniejszych przestępców kolonii brytyjskiej. Miejsce, pomimo ponurej historii, samo w sobie jest urzekające - opuszczone ruiny malowniczo wtapiają się w krajobraz zielonych wzgórz i wspaniałej Carnavon Bay.

Do stolicy Tasmanii - Hobart - przyjechaliśmy, żeby wspiąć się - w ślady Strzeleckiego - na pobliską Górę Wellington (1270 m n.p.m.), z której roztacza się przepiękny widok na miasto. Pomimo zakazu wstępu udało nam się dostać pod Government House - dom rządowy, gdzie niegdyś urzędował gubernator Franklin, który w swoje progi zaprosił Strzeleckiego. Sekretarz obecnego prezydenta, usłyszawszy historię o Strzeleckim, zrobił wyjątek dla nas i z racji koligacji rodzinnych z wybitnym podróżnikiem, przyjacielem Franklina, pozwolił nam penetrować pobliski teren rezydencji. W centrum Hobart przespacerowaliśmy się słynnym Salamanca Place, gdzie w starych magazynach kupieckich artyści urządzili swoje pracownie. Niedaleko stolicy znajduje się miasteczko New Norfolk, w którym także gościł Strzelecki. Zatrzymaliśmy się celowo w najstarszym hoteliku tej mieściny, który jak się okazało zachował atmosferę lat kolonialnych. Może i tutaj kiedyś nocował Strzelecki? Rankiem oczarował nas widok na zasłaną mgłą dolinę rzeki Derwent, którą kiedyś wędrował Paweł Edmund, a klimat kolonialny obecny w każdym centymetrze hotelu zabierał nas myślami w daleką przeszłość. W New Norfolk czas się dla nas zatrzymał.

Kolejnym etapem naszej wyprawy były kolejne miasteczka i tereny, które badał Strzelecki: Richmond, Colebrook (dawne Jerusalem), Jericho, Oatlands, Ross, Cambell Town. W tych okolicach (głównie Jerusalem) Strzelecki odkrył złoża węgla. W obszernym artykule nt. węgla opublikowanym w "Tasmanian Journal of Natural Sciences" w roku 1842 przedstawia on wyniki dokładnej analizy próbek pochodzących z powyższych rejonów oraz z Port Arthur, doliny rzeki South Esk i zatoki Research.

Środkowa część wyspy prezentuje typowo tasmański krajobraz - bujne pastwiska ze stadami merynosów i łagodne pagórki wznoszące się aż po horyzont. Tutaj też zgrupowane są wielkie jeziora tasmańskie - Great Lake, Arthur's Lake, Lake St. Clair i wiele innych, w okolicy których wędrował Strzelecki. Oprócz sprawy wykorzystania złóż węgla poświęcił on szczególną uwagę kwestii irygacji terenów rolniczych na Tasmanii. Ze względu na położenie jezior w środku kraju oraz znaczną wysokość n.p.m. doszedł do wniosku, że mogą one odegrać poważną rolę w rozwoju rolnictwa tasmańskiego, jako naturalne zbiorniki wody dla obszarów niżej położonych. Opracowana przez niego tabela wysokości na Tasmanii - ogłoszona publicznie - miała pomóc w praktycznym rozwiązaniu tego zagadnienia. Dzięki swoim badaniom Strzelecki stał się jednym z pionierów wiedzy o rolnictwie tego kraju. I my spędziliśmy trochę czasu nad wybranymi wielkimi jeziorami, otoczonymi wspaniałymi lasami - Great Lake, Arthur's Lake, Lagoon of Island, Lake Echo, aż dotarliśmy do budzącego największy zachwyt na Tasmanii - Parku Narodowego Góry Cradle i Jeziora St. Clair (Cradle Mountain-Lake St. Clair National Park). Park ten, wpisany na listę Światowego Dziedzictwa, jest najsłynniejszym zakątkiem dzikiej przyrody w Tasmanii. Zachwycają w nim lasy monsunowe, jeziora morenowe, wrzosowiska, wyniosłe szczyty, głębokie jary, bogactwo flory i fauny - na szlaku można spotkać m.in. walabię, kolczatkę, wombata, kunę workowatą, diabła tasmańskiego. Przeszliśmy część legendarnego 80-kilometrowego Overland Track (najsłynniejszego szlaku w całej Australii), którego sześciodniowa trasa wiąże się z fascynującą przygodą.

Przez góry Arrowsmith, Frenchman's Cap, Queenstown, objeżdżając Cradle Mountain dojechaliśmy na północy do Port Sorell. Podróż po Tasmanii zakończyliśmy w miejscu startu, w Launceston, by stąd polecieć awionetką na najbardziej oczekiwany punkt wyprawy - Wyspę Flindersa.

13 stycznia 1842r. Strzelecki wszedł na najwyższy szczyt Wyspy Flindersa, który razem z kilkoma sąsiednimi kapitan J. L. Stokes nazwał później na jego cześć Strzelecki Peaks na wspomnienie wspólnej wyprawy odbytej na statku "Beagle" mającej na cel zbadanie wysp w Cieśninie Bassa. Góry te wraz z parkiem narodowym (Strzelecki National Park) rozsławiły nazwisko Strzeleckiego na Tasmanii.

Z ekscytacją zdobywaliśmy ten niewysoki szczyt (756 m n.p.m.), najbardziej utożsamiany ze Strzeleckim, pomijając oczywiście Górę Kościuszki. Rozpościera się z niego zachwycający widok na lazurową zatokę Fotheringate, raz po raz zasłaniany przez omiatające szczyty, pchane wiatrem chmury. Z drugiej strony natomiast ukazują się kolejne wzniesienia Góry Strzeleckiego. Nie ukrywaliśmy radości, kiedy z najdalszych zakątków wyspy obserwowaliśmy te dumne szczyty, majestatyczne górujące nad wszystkimi innymi. Szczyty Strzeleckiego. Z wielkim entuzjazmem zwiedziliśmy cały Strzelecki National Park - to jest na pewno jedno z naszych miejsc na ziemi. Piękne plaże, otwarte przestrzenie, cisza, małe zaludnienie wyspy. Można byłoby tu zamieszkać.

Po ponad dwóch latach badań, 29 września 1842r. Strzelecki wsiadł w Launceston na statek "Sea Horse" i z żalem opuścił tak przychylną mu Tasmanię. Podobnie i my z wielkim sentymentem żegnaliśmy z lotu ptaka tę zieloną wyspę, tak dziką i niewiarygodnie zróżnicowaną krajobrazowo, smaganą przez silne wiatry, pamiętającą kolonialną przeszłość. Wyspę przynależną do Australii, ale zupełnie inną charakterem od kontynentu. Nie dziwi już nas to, że Tassies zachowują tak wielką odrębność od reszty Australijczyków - Aussies.

Podczas tasmańskiej wyprawy Strzelecki World Odyssey dotarliśmy do większości miejsc związanych ze Strzeleckim, także i tych położonych w najodleglejszych zakątkach wyspy. Zebraliśmy wszelkie dostępne w Launceston i Hobart materiały oraz publikacje związane ze Strzeleckim, jak również kopie starych fotografii z Tasmanii z czasów bliskich wyprawom naszego podróżnika. Przekonaliśmy się jak trudno było mu pokonywać dzikie przestrzenie Tasmanii i jak bardzo zapisał się w historii tej wyspy jako wybitny odkrywca, podróżnik, naukowiec i przede wszystkim fascynujący człowiek, z którym przyjaźniły się największe autorytety tamtych czasów. Stwierdziliśmy także na podstawie przeprowadzonych wywiadów, że nazwisko Strzeleckiego jest bardziej znane wśród mieszkańców Tasmanii niż w Australii kontynentalnej.

Zwieńczeniem naszej wyprawy był udział w festiwalu Mound & Mt Kościuszko w Jindabyne i Cooma, na który wcześniej otrzymaliśmy zaproszenie. Spotkaliśmy się z Ambasadorem Polski w Australii, Polonią Australijską oraz rodziną Strzeleckich pod pomnikiem Pawła Edmunda Strzeleckiego w Jindabyne. Podczas festiwalu zaprezentowana została wystawa fotogramów z filmu dokumentalno-fabularyzowanego o Strzeleckim zrealizowanego przez Discovery Historia TVN, w którym zagraliśmy główne role. Jego emisja nastąpi w najbliższych miesiącach.

Obecnie nawiązaliśmy współpracę z Polskim Instytutem Geologicznym przy organizacji uroczystości upamiętniających postać wybitnego polskiego geologa, jakim jest Paweł Edmund Strzelecki. Jednym z pomysłów jest postawienie pomnika Strzeleckiego autorstwa Jerzego Sobocińskiego. Mamy nadzieję, że podobnie jak w Australii, tak i w Polsce postać tego podróżnika, wpisana w codzienną przestrzeń, przypomni rodakom, jak wyjątkowym był odkrywcą.

Tekst: Monika Oksza Strzelecka
Zdjęcia:
Norbert Oksza Strzelecki
www.strzelecki.org
Ukazało się w:
National Geographic